-Coś nie tak z przewodami, coś nie styka! - wypiął się Pan mąż tyłkiem do mnie, próbując wsadzić rękę między sprzęt a ściankę mebla.
-Daj, zobaczę, mam szczuplejszą rękę to się zmieści.
-Dobra. - i dalej wypinał tylną część ciała.
-To chociaż zdejmij gatki...
I dopiero zamiast tyłka zobaczyłam ciężko obrażoną minę baletnicy, względnie divy operowej.
A pamiętam, było to latem, my półtora roku po ślubie.
Razem z dobrymi znajomymi, po dyskotece o trzeciej w nocy przekroczyliśmy nielegalnie wysoką siatkę okalającą basen. Niegdyś chluba naszego miasta. Jeden z położonych najwyżej w Europie. Niekryty.
Mając w rękach flaszki kupione w knajpie na wynos, nie było sklepów nocnych.
Było nas dwanaście sztuk.
Kąpaliśmy się na waleta oczywiście, w świetle księżyca i wypijanych promili.
I wtedy zobaczyliśmy na drugim piętrze skoczni nagiego mężczyznę.
Stał wyprostowany, po chwili złożył ręce na strzałkę i pięknym łukiem skoczył na główkę w dół.
Było plusk.... i nasze przestraszone twarze.
To był mój mąż, dopiero później dowiedziałam się , że miał drugie miejsce w wojewódzkich skokach do
wody wśród juniorów.
Taaaa, to tak apropos kabli